Białoruś motocyklem ciąg dalszy…
Tutaj zamieszczam drugi zestaw zdjęć z naszej wycieczki na Białoruś – te były robione przez Marcina. Miejsca są mniej więcej te same, ale ujęcia nieco inne.
W poprzednim poście zamieściłem w zasadzie tylko informacje praktyczne, zatem tutaj dorzucę garść wrażeń…
Granica: sowiecka biurokracja w jej najlepszym wydaniu. Urzędnicy pracę szanują i wykonują ją z widoczną dumą. Każdy papierek sprawdzą i postawią na nim jedną lub kilka pieczątek. Wszystko musi się zgadzać. Nie ma tu miejsca na uśmiechy lub żarty, ale też nie zauważyłem żadnych przejawów korupcji, która była typowa na tej granicy w czasach dawno minionych. Ot wykonują swoją pracę ściśle według instrukcji. Pewnie mogli by to robić szybciej, sprawniej i z uśmiechem, ale chyba władza tego od nich nie oczekuje.
Język: rosyjski zdecydowanie dominuje, po polsku idzie się dogadać. Typowej mowy białoruskiej prawie nie słychać, choć oficjalne dokumenty są dostępne w dwóch wersjach językowych. Sowietyzacja zrobiła niestety swoje.
Ludzie: trochę w sobie zamknięci, jakby nieufni wobec obcych. Ale zyskują przy bliższym poznaniu. Na granicy uciąłem sobie dłuższą pogawędkę z miejscowym motocyklistą – kupił w Polsce motocykl i czekał na granicy na znajomych, którzy mieli mu przywieść gotówkę na cło. Powiedział, że takie zakupy się niezbyt Łukaszence podobają, ale on ma to w nosie bo na Białorusi motocykle są zdecydowanie zbyt drogie. W Iwiu jak robiliśmy sobie zdjęcie pod pomnikiem Lenina podeszła do nas starsza kobieta i zapytała czemu “z tym czortem się fotografujemy”. W jednym z hoteli recepcjonistka zapytała się mnie jak długo zamierzamy zostać. Powiedziałem, że jeden, może dwa dni. A ona na to z uśmiechem: “Wpiszę Wam na karcie migracyjnej 3 dni, będziecie mieli meldunek na zapas” (teoretycznie jest to sprawdzane przy wyjeździe z Białorusi). Jednym słowem są normalni 🙂