Obligacje skarbowe – zysk bez ryzyka?
Pewnie wiele osób pamięta ten slogan reklamujący swego czasu obligacje skarbu państwa i pewnie wiele osób ten slogan przekonał, problem jednak w tym, że w przyrodzie “zysk bez ryzyka” jest równie często spotykany jak różowy jednorożec…
… i zdaje się, że ktoś także powziął podobne wątpliwości, bo obecnie w reklamach kładzie się nacisk na bezpieczeństwo i reklamuje obligacje jako “najbezpieczniejszą formę oszczędzania, gdyż emitentem jest skarb państwa”, tyle że to stwierdzenie także ma z prawdą obiektywną niewiele wspólnego, a najlepszym dowodem na to, że emisje skarbowe bezpieczeństwa nie gwarantują jest spora kolekcja obligacji emitowanych przez różnorakie skarby państwa, jaką udało mi się zgromadzić. Dobrą zaś miarą ryzyka (którego rzekomo nie było) i bezpieczeństwa (które rzekomo było naj-jejsze) jest ilość różnorakich obligacji firmowanych przez dany skarb państwa jakie udało mi się zgromadzić. Te naprawdę bezpieczne po prostu wykupiono w zadanym terminie, zatem na rynku kolekcjonerskim występują bardzo rzadko i z reguły nawet jeśli występują, to dostępne egzemplarze mają ślady umorzenia. Jeśli jednak emitent (zapewne w swoim mniemaniu najbezpieczniejszy) podchodził dosyć swobodnie do regulowania swoich zobowiązań to obligacje przezeń firmowane są dostępne i to często w ilościach hurtowych.
Skarb Państwa Najjaśniejszej Rzeczpospolitej jest niestety jednym z europejskich liderów mojego rankingu “bezpiecznych” inwestycji w papiery skarbowe, obok pozostałych “skarbów-państwów” byłych demoludów, które razem tworzą dosyć elitarny klub niesolidnych dłużników. I to dłużników, którzy zachowywali się dosyć podobnie – zobowiązania wobec obywateli innych państw regulowali we względnie cywilizowany sposób, podczas gdy swoich własnych obywateli mieli w przysłowiowych czterech literach. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – bo mogli tak bezkarnie zrobić, a obywatel mógł najwyżej sobie popsioczyć i to niezbyt głośno, żeby ktoś nie doniósł.
Choć końcowy efekt był ten sam, to okoliczności i szczegółowe mechanizmy wykorzystane do oskubania posiadaczy obligacji rządowych po 1945 roku w byłych demoludach były wielce różnorodne. O Polsce napisałem już sporo w dziale dotyczącym obligacji, zatem tutaj omówię krótko niektóre inne “baraki” w socjalistycznym obozie:
Albania – tutaj problem nie istniał, jako że Albania od obywateli nie pożyczała pieniędzy i wewnętrznego długu emisyjnego nie było, zewnętrznego zdaje się też. Zatem choć reżim komunistyczny jaki tam panował był wyjątkowo paskudny to akurat jeśli chodzi o długi emisyjne ma czyste konto.
Węgry – tutaj problem wewnętrznego długu emisyjnego rozwiązał się sam i niejako przy okazji – rekordowa (do dzisiaj nie pobity rekord świata) inflacja z 1946 roku sprowadziła wartość całego długu emisyjnego denominowanego w walucie lokalnej w zasadzie do zera, kilka emisji “zbożowych” o ile wiem spłacono, a dług zewnętrzny został zrestrukturyzowany i rozliczony na zasadzie dwustronnych porozumień z wierzycielami.
ZSRR – tu się nikt nie patyczkował bo już w 1918 roku bolszewicy wydali dekret o anulowaniu wszystkich długów emisyjnych czyli wszystko ukradli za jednym zamachem, a potem swoich obywateli też systematycznie grabili, bo nawet obligacji własnych pożyczek wewnętrznych nie honorowali. Tak samo załatwili sprawę na okupowanych terenach Polski i krajów bałtyckich. Ale niektórzy zagraniczni wierzyciele dostali rekompensaty na podstawie różnych bilateralnych umów zawieranych z poszczególnymi krajami zachodnimi.
Bułgaria – wewnętrzne pożyczki obsługiwano mniej więcej do 1946/47 roku po czym obsługi zaprzestano w nieznanych mi na razie okolicznościach. Zdaje się że zrobiono jakieś szachrajstwo przy okazji wymiany pieniędzy i obligacje pożyczek wewnętrznych unieważniono. W latach 60-tych i 70-tych uregulowano kwestie związane z obligacjami pożyczek zagranicznych będących w posiadaniu obywateli państwa zachodnich.
Rumunia – ciekawa historia, zatem zamierzam o tym napisać oddzielny artykuł. W 1947 roku wydano dekret o amortyzacji całego wewnętrznego długu emisyjnego – z drobnymi wyjątkami wszystkie obligacje pożyczek wewnętrznych podlegały wykupowi i zdaje się, że te pieniądze faktycznie ludziom wypłacano – tyle że wykup odbywał się według wartości nominalnej (trzeba przyznać, że zgodnie z warunkami emisji poszczególnych pożyczek) ale w bardzo zdeprecjonowanej walucie. Ale od strony prawnej sprawę rozwiązano bardzo cywilizowanie, choć pewnie dlatego, że komunistyczni bandyci całą władzę przejęli dopiero w 1948 roku. Kwestie obligacji pożyczek zagranicznych rozwiązano na mocy dwustronnych umów z kilkoma zachodnimi krajami – z reguły płacąc ryczałtowe odszkodowania dzielone później przez rządy tych państw wśród swoich obywateli.
Czechosłowacja – po wyzwoleniu w 1945 roku wydano przepisy, które wprowadziły obowiązek zdeponowania w bankach wszystkich papierów na okaziciela, co miało na celu weryfikację legalności ich posiadania i opodatkowanie ich podatkiem od nadzwyczajnych zysków wojennych. Papiery nie złożone do depozytu w określonym w przepisach terminie traciły ważność. Jak komuchy przejęły władzę w 1948 roku to depozyty zablokowano, a na mocy przepisów o tzw. reformie pieniężnej z 1953 roku przejęto je na rzecz skarbu państwa czyli po prostu obywateli państwo okradło. Ale zrobiono to zgodnie z prawem, tyle że bandyckim. Za to zobowiązania wobec zagranicy potraktowano bardzo solidnie – zdaje się, że do 1952 nawet je normalnie obsługiwano, a dopiero później zaprzestano obsługi i w końcu wykupiono zagraniczny dług emisyjny za około 70% wartości nominalnej.
NRD – jeszcze badam temat, ale wszystko wskazuje na to, że DDR nie wziął na siebie żadnej odpowiedzialności za długi emisyjne III Rzeszy, zatem ani krajowi, ani też zagraniczni posiadacze nie dostali od Dederonów nic bo władze NRD uważały, że sprawa ich nie dotyczy. Z drugiej strony Republika Federalna te długi honorowała, zatem przynajmniej wobec zagranicy zostały one rozliczone.
Z powyższego zestawienia wynika, że jeśli chodzi o własnych obywateli to formalnie najlepiej zachowała się Rumunia, a największymi i najbardziej bezczelnymi złodziejami były Sowiety. Jeśli zaś chodzi o zagranicznych posiadaczy obligacji poszczególnych państwa tzw. ludowej demokracji, to najlepiej wyszli ci co posiadali obligacje czechosłowackie i węgierskie, ale posiadacze polskich, bułgarskich i rumuńskich też coś dostali.
Na tle pozostałych demoludów Polskę zdecydowanie wyróżnia jednak to, że zrobiła swoich własnych obywateli w bambuko w sposób najbardziej pokrętny i perfidny. W pozostałych demoludach obywateli mniej lub bardziej oskubano, ale zrobiono to przynajmniej otwarcie, wydając stosowne przepisy, ale my zawsze robimy wszystko po swojemu, więc obsługę obligacji zawieszono, ale też nigdy ich nie anulowano. A jak już nastała demokracja i można było głośno się domagać swoich praw to najpierw wyskakiwał z pudełka jakiś “skarbo-państwowy” koleś i opowiadał że się nie da tak od razu, że nie wiadomo jak, że “skarb-państwa” jest biedny, ale że się postarają, ble ble ble… i tak to trwało wiele lat, ludzie czekali cierpliwie, a jak minął odpowiedni okres to wyskoczył kolejny “bojownik” o dobro skarbu państwa i ten już nawet nie udawał, tylko powiedział wprost “hłehłehłe… ale daliście się zrobić w ciula – myśleliście, że my coś z tym zrobimy, przygotujemy jakąś ustawę, coś wypłacimy, a my sobie spokojnie poczekaliśmy i teraz to się wszystko przedawniło”. I oczywiście to wszystko zrobiliśmy dla dobra ogółu bo skarb państwa, bo to bo tamto, bo siamto owamto.
Nie wiem jak Wam, ale mnie to na odległość śmierdzi bolszewicką doktryną o prymacie abstrakcyjnego dobra ogółu nad dobrem jednostki dodatkowo suto okraszoną filozofią Kalego znaną z lektury “W pustyni i w puszczy”. Bo jak owemu skarbowi państwa wydaje się, że ktoś mu zalega 5 groszy to naśle zaraz na niego bandę urzędasów i zrobi aferę jak by od owych 5 groszy zależały losy wszechświata, a taki dłużnik dostaje też od razu łatę złodzieja i oszusta, ale jak ów skarb państwa nie spłaca swoich długów to jest wszystko ok, a aferzystami i złodziejami są oczywiście wierzyciele domagający się zwrotu pożyczonych kiedyś w dobrej wierze pieniędzy. Skoro skarb państwa wymaga od obywatela solidnego regulowania swoich zobowiązań to powinien świecić przykładem w regulowaniu swoich własnych, a nie zachowywać się jak mały kombinator.
Wracając zaś do hasła reklamującego obligacje skarbu państwa jako gwarancję zysku bez ryzyka to po pewnym zastanowieniu doszedłem jednak do wniosku, że jego przesłanie jest prawdziwe tylko niekoniecznie jest ono prawdziwe w odniesieniu do adresata (czyli nabywcy owych obligacji), ale jest prawdziwe w stosunku do emitenta – jak bowiem z opisanych powyżej przykładów widać obligacje skarbowe to rzeczywiście zysk bez ryzyka tyle że wyłącznie dla skarbu państwa, bo ten w każdej chwili może powiedzieć posiadaczom mniej więcej to samo co powiedział szatniarz w Misiu: “nie mam Pana płaszcza (kasy) i co mi Pan zrobi?” Mało prawdopodobny scenariusz? W tym momencie tak, ale osobiście uważam, że reklama powinna być precyzyjna, zatem proponuję takie hasło:
Obligacje skarbu państwa to wprawdzie zysk prawie bez ryzyka, ale “prawie” robi czasami sporą różnicę 🙂