Wsiadam na motocykl
… czyli przesiadka z automatycznego Madassa 50 ccm na manualne BMW G650 x Country.
Motocykl już stał u dealera i czekał na przysłowiowe boskie zmiłowanie, czyli zrobienie owego prawka. Kupiłem go nieco wcześniej po długich poszukiwaniach – bardziej szczegółowo opisałem to tutaj: BMW G650 xCountry czyli o moim motocyklu
W końcu egzamin na prawo jazdy zdałem i ruszyła urzędnicza machina, która miała mnie wyposażyć w upragniony dokument. Niestety biurokratyczne procesy mają swoje prawa i trwają co najmniej tyle ile ustawa przewiduje, zatem spokojnie wyjechałem z rodziną na urlop do Włoch, który wykorzystałem między innymi do tego, żeby propagandowo przygotować grunt pod nowy nabytek i planowaną przesiadkę z Madassa na Beemkę. Informacja o zrobieniu prawa jazdy i zamiarze sprokurowania motocykla ku mojemu zdziwieniu nie zrobiła większego wrażenia, a pomysł został skwitowany stwierdzeniem, że “chyba nie w tym roku ?”, na co odpowiedziałem, że “chyba jednak w tym”.
Po powrocie z Włoch prawko było do odbioru. Musiałem jednak po nie jechać do Łodzi i oczywiście pojechałem Madassem. Po Łomży, była to druga dłuższa trasa jaką nim zrobiłem. Przy okazji naraziłem się na podejrzenia ze strony Pani Urzędniczki, bo odbierając prawko bardzo krytycznym wzrokiem obrzuciła mój motocyklowy strój i kask. Najwyraźniej uznała, że wcześniej jeździłem nielegalnie. Widząc to wyjaśniłem jej uprzejmie, że po odbiór przyjechałem skuterem na którym do tej pory jeździłem i nigdy w życiu bym się nie ośmielił łamać obowiązującego prawa. Taka deklaracja lojalności wobec paragrafów spowodowała to, że dosyć ponura do tej pory pani nagle się uśmiechnęła i nawet ucięliśmy sobie krótka pogawędkę 🙂
Przy okazji dowiedziałem się, że prawo jazdy się ma od momentu wydania decyzji administracyjnej, a nie od momentu odbioru. Moje miało datę wydania 16 sierpnia, zatem gdybym prowadził motocykl po tym dniu to bym odpowiadał nie za prowadzenie pojazdu mechanicznego bez uprawnień, ale za “niemanie” przy sobie dokumentu te uprawnienia poświadczającego.
Do Warszawy wróciłem już z prawkiem w kieszeni. Teraz tylko wsiadać na moto i jeździć, ale w tym momencie znowu dopadły mnie wątpliwości bo: co z tego, że mam kwitek, jak nie umiem jeździć ? czy aby ten motocykl nie jest za duży i za ciężki ? co będzie jak się wywalę ? moja koordynacja sprzęgło-gaz nadal pozostawiała wiele do życzenia, więc co będzie, jak mi zgaśnie przy ruszaniu spod świateł ?
Takie quasi-filozoficzne rozważania tych i kilku innych dylematów zajęły mi prawie dwa tygodnie. Codziennie wstawałem rano z silnym postanowieniem, że dzisiaj to już na pewno i tak schodził dzień za dniem. W końcu zdaje się, że zadziałała jakaś siła wyższa, która doszła do wniosku, że kombinuję jak łysy koń pod górkę i że bez przynajmniej lekkiego szturchnięcia się nie obejdzie ….
W międzyczasie na liczniku Madassa pękło 19.000 km i zaczęło mu szwankować sprzęgło. Objawy były mi znane bo już raz to przerabiałem. Tak więc pewnego dnia wyjechałem jak zwykle rano do pracy i już po kilku kilometrach zacząłem odczuwać znajome szarpanie. Jasne dla mnie było to, że pewnie do pracy dojadę, ale jest duża szansa, że wrócić mi się nie uda bo sprzęgło będzie całkowicie zblokowane. Jednocześnie duża Beemka kusiła, a była przechowywana niedaleko. Po chwili zastanowienia zmieniłem zatem trasę, podjechałem pod miejsce garażowania gdzie zostawiłem Madassa i wyprowadziłem Beemkę. Zaraz też wysłałem do mojej szefowej sms-a, że biorę dzień wolny na żądanie bo pomysł odbycia pierwszej w życiu samodzielnej jazdy na dużym motocyklu przez środek miasta i to w godzinach szczytu wydał mi się kretyński.
Pogoda była ładna, a że było już po 9:00 to i ruch zelżał, to wsiadłem, odpaliłem i bardzo, ale to bardzo ostrożnie ruszyłem. Oczywiście na początek ograniczyłem się tylko do bocznych ulic, ale tak czy siak Białołęka w środku dnia jest idealna do nauki jazdy bo niewiele tam się na ulicach dzieje.
O tym zaś gdzie dojechałem i co tam znalazłem, napisałem w kolejnym poście.