Pieniądz po 1939

 II powojenny złoty 1950-1994

Wymianę pieniędzy przygotowano w wielkiej tajemnicy i między innymi dlatego nowe banknoty zamówiono w zagranicznych drukarniach na Węgrzech, w Czechosłowacji i w Szwecji. Trzeba przyznać, że zrobiono to profesjonalnie bo nie znalazłem żadnych wiarygodnych informacji o tym, że jakieś wiadomości o planowanej reformie przedostały się do wiadomości publicznej przed uchwaleniem ustawy o reformie pieniężnej. Nowe banknoty miały datę 1 lipca 1948 właśnie dlatego, że były przygotowane wcześniej.

28 października 1950 roku w Sejmie niespodziewane pojawił się premier Józef Cyrankiewicz z wicepremierami i ministrami. Posłowie zostali odcięci od świata, nie mogli opuścić gmachu sejmowego, telefony milczały. Plan reformy walutowej przedstawił minister finansów Konstanty Dąbrowski, mówiąc między innymi, że „w wyniku przeprowadzonej reformy walutowej, kraj nasz otrzyma pieniądz wysokowartościowy, w pełni ustabilizowany, oparty o relację do wartości złota. Pieniądz, który będzie sprzyjał stałemu podnoszeniu się realnej wartości płac i zarobków, rozwojowi oszczędności pieniężnych ludności, walce o obniżenie kosztów produkcji, prowadzeniu polityki stopniowego obniżania cen”.

Sejm oczywiście Ustawę z dnia 28 października 1950 r. o zmianie systemu pieniężnego (Dz.U. 1950 nr 50 poz. 459) uchwalił.

Drugim istotnym aktem wykonawczym było Rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 28 października 1950 r. w sprawie określenia stosunku przeliczenia niektórych zobowiązań (Dz.U. 1950 nr 50 poz. 461).

Zgodnie z ustawą dotychczasowe banknoty (i pośrednio monety, których praktycznie wtedy w obiegu nie było – formalnie jednak bilon złotowy/groszowy emitowany przed wojną i w czasie wojny pozostawał nadal w obiegu) przestawały być prawnym środkiem płatniczym z dniem 29 października 1950 roku. Ich wymiana była prowadzona bez ograniczenia co do kwoty od 30 października do 8 listopada 1950 roku po czym straciły one ważność. Między 30 października i 5 listopada 1950 roku można było nimi płacić za niektóre usługi i towary ale według przelicznika 100 zło starych = 1 złoty nowy. 9 listopada banknoty te stały się bezwartościową makulaturą.

Od 30 października do obiegu wprowadzano nowego złotego o parytecie 0,222168 grama czystego złota. Do obiegu wprowadzono serię banknotów nowego wzoru o nominale 2, 5, 10, 20, 50, 100 i 500 złotych oraz monet 1, 2, 5, 10, 20, 50 groszy i 1 złoty.

10 złotych emisja z 1948 roku, w obiegu do 1960

Zgodnie z ustawą wszelkie zobowiązania publiczno- i prywatno- prawne wyrażone w złotych dotychczasowych przeliczało się na nowe złote w relacji 100 starych złotych = 1 nowy złoty, z zastrzeżeniem że Rada Ministrów mogła określić inny przelicznik dla niektórych kategorii zobowiązań, ale nie wyższy niż 100 złotych starych = 3 złote nowe. I ten artykuł ustawy to było sedno tej reformy. Dodatkowo ustawa stwierdzała, że wszelkie kwoty wymienione w obowiązujących przepisach prawa przelicza się 100:3.

Rada Ministrów korzystając z ustawowego upoważnienia określiła dla niektórych należności/zobowiązań inny przelicznik, czyli 100:3. Dotyczyło to między innymi wszelkich zobowiązań wobec wierzycieli będących “jednostkami gospodarki uspołecznionej”; płac i należności o płacowym charakterze; wkładów oszczędnościowych w instytucjach bankowych; zobowiązań z tytułów prywatno-prawnych pomiędzy osobami fizycznymi lub prawnymi nie będącymi jednostkami gospodarki uspołecznionej (za wyjątkiem zobowiązań chłopów małorolnych posiadających gospodarstwa z których podatek gruntowy nie przekraczał 360.000 złotych i robotników rolnych, jeśli ich wierzycielem był kułak zdefiniowany jako posiadacz gospodarstwa z którego podatek gruntowy przekraczał 360.000 złotych). Wkłady na rachunkach bieżących (czekowych) nie należących do jednostek gospodarki uspołecznionej przeliczano zaś tak: pierwsze 100.000 po kursie 100:3, kolejne 400.000 po kursie 100:2, kolejne 500.000 po kursie 100: 1,33, a wszystko powyżej 1.000.000 przeliczano po kursie 100:1.

Dla przeciętnego obywatela istotne było to, że ceny i płace przeliczono 100:3, a gotówkę 100:1. Ukłon w kierunku posiadaczy wkładów oszczędnościowych, przy których zastosowano przelicznik 100:3 był symboliczny bo mało kto miał wtedy oszczędności, a ten co je miał to ich w banku nie trzymał. Sama wymiana  starych pieniędzy prowadzona była tylko przez kilka dni, po czym poprzednie banknoty straciły całkowicie wartość. Dla “ułatwienia” w okresie wymiany nie funkcjonowała większość sklepów tak więc przeciętny obywatel miał ograniczone możliwości pozbycia się starych pieniędzy szczególnie poza większymi miastami.

W wyniku reformy każdemu posiadaczowi gotówki ukradziono 2/3 tego co miał, dodatkowo “opodatkowano” nieuspołecznionych wierzycieli. Zrobiono to zgodnie z deklaracjami w celu “okiełznania i ograniczenia wyzyskiwaczy i elementów spekulacyjnych”. W rzeczywistości za nieumiejętne zarządzanie gospodarką i forsowanie durnowatych teorii ekonomicznych o sowieckiej proweniencji (bezsensowne w dłuższym okresie czasu inwestycje w przemysł ciężki i wydobywczy) zapłacili zwykli zjadacze chleba. Rekinów czarnego rynku to z pewnością nie dotknęło bo oni nie lokowali nadwyżek w złotówkach i najwyżej stracili niewielką część swojego kapitału obrotowego. Najgorzej wyszła na tym drobna  inicjatywa prywatna (handel i rzemiosło) oraz chłopi. Ani jedni ani drudzy nie mieli dużych zasobów kapitału, a to co mieli to utrzymywali w gotówce bo wymagało tego prowadzenie interesu. Z kolei chłopi tradycyjnie nie ufali bankom, a przy okazji termin wymiany wybrano celowo, żeby uderzyć w wieś gdzie były ulokowane spore zasoby gotówki otrzymanej ze sprzedaży plonów zebranych w roku bieżącym.

 

500 złotych z 1948 roku, w obiegu od 1950 do 1980

Oczywiście całość okraszono suto propagandową papką i w ciągu następnych dni prasa rozpisywała się jakie to korzyści przyniosła reforma ludowi pracującemu miast i wsi, jakie to straty ponieśli spekulanci i jaka to mocną mamy teraz walutę. Prasa pisała, że reforma „przyjęta została przez masy pracujące Polski, a przede wszystkim przez polską klasę robotniczą z głębokim zrozumienie, uznaniem i zadowoleniem”. Na dowód tego licznie cytowano wypowiedzi robotników i chłopów chwalących władzę i reformę: „Nasz złoty zyskał taką samą siłę nabywczą jak rubel – dowodziła z dumą żona robotnika z Rzeszowa, Bronisława Kuczkowa – a wiemy, jak rośnie siła Związku Radzieckiego”, a Zbigniew Dolas, elektryk, stwierdzał: „Jako robotnik ze złością patrzyłem na handlarki, które poprzednio spekulowały na nas i śmiały się, że przez 10 lat nie pójdą do pracy. Reforma pieniężna przekreśliła ich rachuby”. I zdaje się, że tych ludzi tak ogłupiono, że faktycznie wierzyli w te bzdury, które opowiadali.

Niejako przy okazji Ustawą z dnia 28 października 1950 r. o zakazie posiadania walut obcych, monet złotych, złota i platyny oraz zaostrzeniu kar za niektóre przestępstwa dewizowe (Dz.U. 1950 nr 50 poz. 460) zakazano posiadania walut obcych oraz złota i platyny dewizowej bez zezwolenia Komisji Dewizowej. Posiadane walory należało zgłosić i odsprzedać NBP lub uzyskać zezwolenie na ich posiadanie. Za posiadanie bez zezwolenia groziło więzienie do lat 15, a za handel nawet kara śmierci. Prezes NBP na łamach prasy wyjaśnił oczywiście obywatelom dlaczego wprowadzono takie zasady: “Obecnie – gdy złoty jest jedną z najsolidniejszych walut świata – nie ma żadnych podstaw do tolerowania przez Państwo pozostawiania waluty w rękach prywatnych, co jest na rękę tylko wrogom naszego kraju”.

Władzy wydawało się, że jak wyda takie przepisy to ludzie się wystraszą i dewizy oddadzą państwu za bezcen. Takie było typowe myślenie komunistycznych aparatczyków. Prawda jednak była taka, że obywatele mieli na ten temat inne zdanie i zamiast przynosić dewizy oraz złoto do banków to zwyczajnie je pochowali. Reżim dostał zatem przysłowiową figę z makiem i na bandyckich przepisach nie zarobił prawie nic, ale wielu niewinnych ludzi ucierpiało bo zrobiono z nich przestępców często z powodu posiadania kilku dolarów.

Pamięć o tej “reformie” przetrwała całe pokolenia, a w jej rezultacie ludzie na długo stracili zaufanie do polskiego pieniądza więc większe oszczędności nadal lokowali w złocie i dolarach. Pomimo grożących kar nadal funkcjonował czarny rynek walutowy.

Powojenne reformy pieniężne w Europie

Dla porządku należy jednak wspomnieć o tym, że w latach 1945 – 1965 podobne reformy polegające na wymianie nieekwiwalentnej dotychczas obiegającej waluty przeprowadzono praktycznie we wszystkich krajach europejskich, które były okupowane przez Niemcy. Wszystkie one miały mniej lub bardziej konfiskacyjny charakter. Tyle tylko że takie działania mogły mieć uzasadnienie zaraz po wojnie, kiedy chodziło o ściągnięcie z rynku nadwyżek pieniężnych wynikających z inflacyjnej polityki okupanta i opodatkowanie nadzwyczajnych zysków wojennych. Zrobiono tak zaraz po wojnie np. we Francji, Belgii, Holandii, Danii, Norwegii, Niemczech Zachodnich a nawet w Japonii. Ae zrobiono to tylko raz w celu stabilizacji waluty. Zaś w krajach tzw. demokracji ludowej zrobiono to zaraz po wojnie, a potem ćwiczenie powtarzano raz, a czasami dwa razy. W Czechosłowacji pierwszą wymianę przeprowadzono w 1945, a następnie w ramach kolejnej reformy w 1953 roku obywateli oskubano z 80% gotówki. W Niemczech pierwsza reforma miała miejsce w 1948 (najpierw w strefach zachodnich, 3 dni później w strefie wschodniej), ale już w 1957 Niemiecka Republika Demokratyczna dała swoim obywatelom 10 godzin na wymianę wszystkich banknotów na nowe. W Rumunii pieniądze wymieniano w 1947 i 1952 roku. W ZSRR wymiany pieniędzy przeprowadzono w 1947 i 1960. W Bułgarii w 1951 i 1962. Wyjątkiem w grupie krajów demokracji ludowej były Węgry, gdzie sprawę nadwyżek gotówkowych załatwiła rekordowa hiperinflacja (rekord do dzisiaj nie został pobity) na przełomie roku 1945 i 1946. W momencie wprowadzenia forinta cały krajowy obieg poprzedniej waluty (pengő) był wart po rynkowym kursie około $600, a kurs wymiany ustalono na 1 forint = 400 000 000 000 000 000 000 000 000 000 pengő. Jako że władza ludowa nie miała tam już czego kraść to poprzestano na jednej reformie która oznaczała stworzenie nowego pieniądza od zera. W grupie krajów zachodnich wyjątkiem była Austria – tam były dwie reformy polegające na nieekwiwalentnej wymianie, bo w 1945 wymieniono reichsmarki na szylingi, a w 1947 wymieniono stare szylingi na nowe.

Pierwsza połowa lat 50-tych to ponury okres w polskiej historii, ale jeśli chodzi o pieniądz to niewiele się działo, pomijając ukrytą inflację. W 1958 wprowadzono bilon w miejsce papierowych banknotów o niskich nominałach (2, 5 i 10 złotych), a w 1966 wszedł do obiegu banknot o nominale 1000 złotych.

1000 złotych 1965, w obiegu od 1966 do 1978

Ten nominał był jak na tamte czasy taki trochę “od czapy” i kompletnie nie pasował do socrealistycznej serii z 1948 roku. Moim zdaniem to jeden z najładniejszych polskich banknotów, ale dla ludzi był chyba trochę zbyt nowoczesny.W obiegu pozostawał do 1978 roku.

Istotna zmiana jakościowa nastąpiła w 1956 roku, kiedy to w związku z polityczną odwilżą zniesiono zakaz posiadania dewiz i choć handel nimi nadal był nielegalny to nie groziła już za to kara śmierci, co sprzyjało rozwojowi czarnego rynku dewizowego.

Długo to trwało, ale ludowe państwo poszło w końcu po rozum do głowy i w celu ściągnięcia z rynku walut wymienialnych zaczęło wprowadzać bardziej finezyjne rozwiązania. I tak obok solidnego “kija” zaczęły nieśmiało pojawiać się “marchewki”. Początkowo owe marchewki były dosyć rachityczne, ale pojawiło się przysłowiowe światło w tunelu i nie było to światło reflektorów nadjeżdżającego pociągu…

W ramach liberalizacji obrotu dewizowego uproszczono między innymi możliwość zakupu różnych deficytowych i importowanych towarów za waluty obce. Wcześniej odbywało się to tak, że rodzina z zagranicy mogła polskiemu obywatelowi przesłać towary za pośrednictwem Banku Polska Kasa Opieki SA. W zamian za wpłaconą za granicą walutę osoba w kraju otrzymywała wskazane w zleceniu deficytowe towary. Wyboru towarów dokonywał zleceniodawca i nie zawsze robił to trafnie. inna sprawa, że jeśli odbiorca nie potrzebował tego co otrzymał to mógł otrzymane dobra konsumpcyjne korzystnie spieniężyć albo na wolnym rynku albo w sieci państwowych sklepów komisowych. Ale obywatel otrzymywanej waluty nie oglądał i nią nie dysponował. Nieco później waluty przesyłane z zagranicy mogły być zapisywane na specjalnym rachunku, a obywatel mógł lokalnie zlecać zakupy towarów w ciężar salda takiego rachunku.

W 1960 system ten uproszczono jeszcze bardziej i w zamian za otrzymane waluty wydawano obywatelom tzw. bony towarowe Banku PeKaO. Bony były na okaziciela i uprawniały one do dokonywania zakupów w tzw. eksporcie wewnętrznym gdzie oferowano duży wybór deficytowych towarów, które za złote były trudno dostępne lub wręcz nieosiągalne. Ponad połowa oferty to były towary polskie, które na rynek wewnętrzny nie trafiały bo były eksportowane do krajów wolnodewizowych, jakieś 40% stanowiły jednak towary importowane, których w kraju nie wytwarzano. Początkowo handel prowadziły oddziały Banku PeKaO SA. Śmiano się wtedy, że jest to jedyny na świecie bank, gdzie można kupić majtki czy biustonosz 🙂

Na początku lat 70-tych przepisy dewizowe zliberalizowano po raz kolejny zezwalając obywatelom na posiadanie rachunków bankowych w walutach wymienialnych (tzw. rachunki A i B), a później także w walutach tzw. państw socjalistycznych (rachunki S). Zasadniczo waluty z rachunków A i S można było legalnie wywozić za granicę bez żadnych limitów, co czyniło je bardzo użytecznymi po liberalizacji przepisów paszportowych. Były jeszcze rachunki typu C prowadzone dla nierezydentów, oraz przez pewien okres tzw. rachunki N. Ponieważ przepisy były wewnętrznie niespójne to umiejętne operowanie rachunkami A, C i S pozwalało na omijanie obowiązujących ograniczeń dewizowych i można było robić różne “cuda” wzbudzające zdziwienie nawet u pracowników Banku PeKaO. Ale to temat na osobną opowieść.

Wypuszczenie na rynek bonów towarowych Banku PeKaO denominowanych w dolarach było pewną formą zalegalizowania handlu walutą. Na pewnym etapie zmieniono przepisy. Bony nie były traktowane jako wartości dewizowe bowiem stanowiły uprawnienie do nabywania towarów i nie podlegały wymianie na walutę obcą. Zatem handel nimi był całkowicie legalny. Pierwsza emisja została wypuszczona na rynek w 1960 roku, kolejna w 1969, a ostatnia w 1979 roku. Emitowano je w odcinkach od 1 centa do 100 dolarów. W ten sposób od 1960 roku mieliśmy w PRL jakby dwa oddzielne banki emisyjne, przy czym ten teoretycznie mniej ważny emitował zdecydowanie twardszą walutę.

bon_dolarowy_pko_prl

Bony towarowe Banku Polska Kasa Opieki SA

W obrocie prywatnym bony praktycznie kursowały po takim samym kursie jak dolary USA, choć bywały niewielkie odchylenia na korzyść waluty. W praktyce nie było też problemów z wymianą tych bonów na dolary w gotówce.

W 1972 roku z sieci bankowych sklepów utworzono Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego „Pewex”, który przejął od banku działalność handlową, aczkolwiek bank nadal pośredniczył w sprzedaży niektórych towarów takich jak mieszkania własnościowe, samochody, złote monety czy złoto dentystyczne.

Za pośrednictwem Banku PeKaO, a później Pewexu za waluty wymienialne można było kupować praktycznie wszystko. Zaraz po wojnie nawet zwierzęta gospodarskie, sprzęt rolniczy czy nawozy, później samochody, mieszkania, cegłę, kafelki, armaturę i oczywiście odzież, tkaniny, żywność, elektronikę, leki etc.

Podobne bony emitowało także Przedsiębiorstwo Handlu Zagranicznego “Baltona” (które działało tak samo jak Pewex tyle że miało niższe ceny) ale ich obieg był mocno ograniczony. Bony Baltony wydawano głównie marynarzom na podstawie specjalnych przepisów, a sklepy Baltony początkowo nie były ogólnodostępne. Dopiero w 1987 roku zniesiono te ograniczenia.

Bon marynarski PHZ Baltona

Tak zwany Eksport wewnętrzny w demoludach

Podobne rozwiązania funkcjonowały we wszystkick demoludach. Bułgaria miała swój Corecom i czeki towarowe w lewach, ZSRR najpierw Torgsin-y, a potem Bieriozki i czeki w rublach, Czechosłowacja Tuzex i “tuzexovou korunu”, NRD Intershop i forum-czeki, Rumunia Comturist, coś podobnego funkcjonowało nawet w Albanii, Chinach, Korei Północnej i na Kubie. Ale polskie było najbardziej liberalne bo obywatele mogli płacić efektywną walutą i nikt się nie pytał skąd ją mają, a w takim NRD jak chciałem zapłacić walutą to kazali mi paszport pokazywać, w Bułgarii czeki towarowe były imienne, a w Rumunii to trzeba było paszport pokazać już przy wejściu.

 ♦

Czarnorynkowy kurs dolara do 1981 roku nie przekraczał 220 złotych. Rósł w czasach kryzysów, spadał gdy napięcie polityczne malało. W czasie kryzysu sueskiego w 1956/57 i kubańskiego w 1962 osiągał ponad 210 złotych, a w spokojniejszych czasach jakimi były lata 70-te oscylował w okolicach 100-110 złotych. Kurs oficjalny ustalono na poziomie 4 złotych za dolara, aczkolwiek istniał cały system kursów różniczkowych. Dolary skupowano w bankach z tzw. dopłatą (długo kurs kupna wynosił 24 złote za dolara).

W latach 50-tych wyjazdy zagraniczne były ściśle reglamentowane, a ruch turystyczny bardzo niewielki. Pewne otwarcie nastąpiło dopiero w latach 60-tych, ale dopiero lata 70-te przyniosły faktyczne otwarcie granic. Do niektórych demoludów można było wyjeżdżać nawet na dowód osobisty z odpowiednim stemplem.  Uzyskanie paszportu na Zachód było bardziej skomplikowane, ale jak się naprawdę chciało to było można wyjechać z wycieczką Orbisu albo na prywatne zaproszenie, którymi nawet handlowano. Granice mocno przymknięto w stanie wojennym, ale po 1985 przyszła kolejna fala liberalizacji, a w 1989 polskie granice dla Polaków stanęły otworem. Ale żeby zbyt prosto nie było to wtedy problemem stało się uzyskiwanie niezbędnych wiz – jak nasze granice były zamknięte to Zachód lamentował, że w Polsce panuje reżim i nie pozwala ludziom na swobodne podróżowanie, a jak już mogliśmy swobodnie wyjeżdżać to te same demokracje szybciutko powprowadzały dla nas wizy, robiąc przy ich uzyskiwaniu różne biurokratyczne cyrki których niejeden reżim komunistyczny by się nie powstydził. W pewnym momencie bez przechodzenia wizowo-zaproszeniowej ścieżki zdrowia można było wyjechać tylko do Berlina Zachodniego, na Węgry i na Szpicbergen, choć w tym ostatnim przypadku problemem były wizy tranzytowe 😉

Do 1989 roku obywatele polscy przy wyjazdach na Zachód mogli zakupić od państwa po oficjalnym kursie tylko niewielkie kwoty walut wymienialnych i to ze 100% dopłatą kursową. W latach 70-tych było to 150 dolarów raz na kilka lat i to po pozytywnym rozpatrzeniu podania przez jakąś robotniczo-chłopską komisję od turystyki ludowej, więc żeby je kupić to trzeba było mieć znajomości. Po 1980 roku sprzedawano już tylko przy wyjazdach do KK (krajów kapitalistycznych) i Jugosławii 10 dolarów tzw. kieszonkowego. Ale jak ktoś miał własne pieniądze na koncie A, to od lat 70-tych mógł je wywozić legalnie. Bank wydawał takiemu szczęśliwcowi różową karteczkę na formularzu F-01 – tzw. zezwolenie na wywóz dewiz. Było ono imienne.

Dodatkowym ograniczeniem w podróżowaniu obywateli polskich był sposób rozliczania kosztów za bilety – za bilet lotniczy na trasie obsługiwanej przez polskie linie lotnicze płaciło się złotówkami, ale za bilet kolejowy trzeba było płacić w walucie (a w zasadzie złotówkami uzyskanymi z oddzielnej, dokonywanej w tym celu wymiany waluty wymienialnej po państwowym kursie co wychodziło na jedno) za część trasy poza obszarem krajów socjalistycznych. I dochodziło do paranoicznych sytuacji bo bilet lotniczy do Londynu był znacznie tańszy niż kolejowy, a wtedy nie było tanich linii lotniczych i transport lotniczy był zdecydowanie droższy niż dzisiaj), albo opłacało się pojechać znacznie dłuższą trasą pociągiem byle by maksymalnie skrócić odcinek “dewizowy”.  Podobnie było z wycieczkami z biur podróży – z reguły ich ceny składały się z części złotówkowej i dewizowej, przy czym dewizy na ten cel z reguły musiały pochodzić z tak zwanych udokumentowanych źródeł. Z dzisiejszej perspektywy to są idiotyzmy, ale tak to wtedy działało.

Jak ludowe państwo skubało przyjezdnych

Wobec przyjezdnych stosowano inne mechanizmy nakierowane na generowanie przychodów w walucie: praktycznie każdy cudzoziemiec z tzw. II obszaru płatniczego miał obowiązek wymiany na złote określonej kwoty w walucie na każdy dzień pobytu (~$15) po państwowym kursie turystycznym (a w najlepszym momencie odpowiadał on najwyżej 1/4 kursu czarnorynkowego). Mówił o tym odpowiedni stempel umieszczany obok polskiej wizy, a jeśli ktoś się od tego obowiązku wymigał, to przy wyjeździe wbijano w paszport stempel o “uchyleniu się od obowiązku wymiany” co miało być przeszkodą przy otrzymaniu kolejnej wizy. Przyjezdnych obowiązywały też inne ceny za niektóre usługi – ceny państwowych hoteli były inne dla rezydentów, inne dla osób z demoludów i jeszcze inne (najwyższe i do tego z obowiązkiem udokumentowania, że złote pochodzą z oficjalnej wymiany) dla osób z krajów kapitalistycznych bo państwo starało się zdobywać dewizy wszelkimi możliwymi sposobami. Podobne rozwiązania stosowano chyba we wszystkich demoludach.

Nieco inne zasady obowiązywały z kolei przy sprzedaży obywatelom polskim walut krajów socjalistycznych na cele turystyczne. Obowiązywał dwuletni limit w złotych w ramach którego można było zakupić te waluty, oczywiście pod warunkiem posiadania dokumentów podróżnych. Zakup waluty obciążał limit, ale jeśli się niewykorzystaną walutę zwróciło to limit był odpowiednio korygowany in plus. Ewidencjonowano to w tzw. książeczkach walutowych. Zakup był realizowany po oficjalnych kursach tych walut (były one ustalane administracyjnie i były względnie stałe w średnim horyzoncie czasowym) z (o ile dobrze pamiętam) 25% dopłatą turystyczną. Było to i tak sporo poniżej kursu czarnorynkowego tych walut. Drobne kwoty wypłacano w gotówce, większe w tzw. czekach podróżnych, które akurat w tym przypadku nie służyły ułatwianiu podróżowania tylko były elementem systemu kontroli przepływu pieniędzy przez granice rzekomo “zaprzyjaźnionych” krajów. Czeki były początkowo wystawiane przez NBP i denominowane w złotych, ale płatne w walucie kraju docelowego. Potem zrezygnowano z tego rozwiązania i wydawano czeki emitowane przez banki krajów docelowych. W przypadku niewielkich kwot przydzielanych na tranzyt przez dany kraj zazwyczaj nie wydawano ani czeków, ani też waluty tylko talon, który uprawniał do wymiany pewnej określonej kwoty w złotych w kraju tranzytowym:

Za mojej pamięci (czyli mniej więcej od II połowy lat siedemdziesiątych) polskich złotych że tak powiem luzem, bez żadnego dodatkowego kwitka, nie wymieniano w żadnym kraju bloku wschodniego. Po prostu jeździło nas znacznie więcej niż ich, więc oni mieli za dużo złotych, a u nas był permanentny deficyt waluty obcej, nawet tej ludowej.

W drugiej połowie lat osiemdziesiątych często nawet w ramach obowiązującego limitu walut krajów socjalistycznych nie można było kupić tych bardziej chodliwych (głównie marki NRD, korony czechosłowackie i węgierskie forinty, takie np. ruble były zawsze dostępne), bo ich nie było bankach.

Najbardziej deficytową walutą był forint węgierski, bo paszporty na demoludy były już od 1985 roku swobodnie dostępne, a Węgry to był pod koniec lat osiemdziesiątych jedyny kraj do którego można było wjechać bez żadnych ceregieli. Do pozostałych demoludów wiz wprawdzie nie było, ale nie miało to żadnego znaczenia bo obowiązywały różne inne ograniczenia dotyczące nie tyle wyjazdu z Polski ile wjazdu do tych krajów (wymagano np. zaproszenia albo wykupienia oficjalnej wycieczki). Po prostu te najtwardsze reżimy robotniczo-chłopskie Polaków bardzo nie lubiły, czy wręcz się ich bały. Powodów ku temu było kilka: mieszkaliśmy w “najweselszym baraku” socjalistycznego obozu, nasz barak był najsłabiej odgrodzony od zgniłego zachodu, uprawialiśmy na dużą skalę prywatny handel zagraniczny i wykupowaliśmy deficytowe dobra, co stanowiło zagrożenie dla każdej szanującej się socjalistycznej gospodarki, a do tego byliśmy niepewni politycznie i nie mieliśmy już wtedy żadnego szacunku dla władzy ludowej, czemu głośno dawaliśmy wyraz. A dla władz ZSRR, Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej czy też Niemieckiej Republiki Demokratycznej to było nieakceptowalne. Szczególnie obawiano się demoralizacji lokalnej ludności, stąd i kontakty były mocno utrudnione i ściśle reglamentowane. Węgry były chlubnym wyjątkiem – pomijając tradycyjną polsko-węgierką sympatię to mieli relatywnie dobrą sytuację gospodarczą, a sam kraj był dosyć otwarty na Zachód. Żeby jednak wyjechać to trzeba było się wykazać posiadaniem pewnej kwoty w forintach i to legalnie pozyskanych, więc ich zakup w tym celu na czarnym rynku nie wchodził w grę.

W takim przypadku sytuację ratowało posiadanie konta S, ale nie każdy mógł je legalnie założyć i trzeba było nieco pokombinować, żeby takie konto najpierw założyć, a potem je zasilać. Ale jak już się zasiliło, to w ramach tego konta waluty demoludów były między sobą wymienialne po oficjalnych kursach i można je było legalnie wywozić. Nie da się ukryć, że w latach osiemdziesiątych w całym bloku wschodnim mieliśmy najbardziej śmieciową walutę (no może poza lejami rumuńskimi, aczkolwiek nawet te w Polsce banki kupowały bez ograniczeń) i nikt jej nie chciał brać po żadnym rozsądnym kursie, a na przykład takie ruble, lewy, forinty czy marki NRD można było dosyć swobodnie wymieniać w bankach innych krajów socjalistycznych praktycznie bez żadnego problemu. Złotówki wprawdzie można było wymienić w kantorach Berlina Zachodniego czy Wiednia, ale kursy tam oferowane były często o połowę gorsze niż czarnorynkowe kursy w Polsce więc interes na tym był żaden.

Ponieważ polski złoty był walutą słabą i stale tracącą na wartości to w niektórych segmentach został wypchnięty z obrotu przez bony towarowe i dolary, które stały się w praktyce walutą obiegającą równolegle do złotego. Walutową schizofrenię dopełniało to, że za przeciętną miesięczną pensję można było w Polsce w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych kupić około 15-20 dolarów na czarnym rynku. Oznaczało to, że dla przyjezdnych Polska była bajecznie tania z uwagi na olbrzymią siłę nabywczą dolara – np. za $ 3500,00 można było jeszcze w latach osiemdziesiątych kupić w Warszawie kawalerkę, a za $2-3 zjeść obfity obiad w restauracji najbardziej luksusowego hotelu jaki był wtedy w Warszawie. Z kolei dla Polaków Zachód był koszmarnie drogi.

Warto wspomnieć o tym, że państwo mogło wpływać na czarnorynkowy kurs dolara (czy to w postaci efektywnej czy to w postaci bonu towarowego). W praktyce był on dosyć mocno powiązany z ceną wódki w Pewexie. Oto bowiem w celu drenażu rynku prywatnego z walut, prowadzono taką politykę, żeby wódka nabywana za dewizy była nieco tańsza niż ta dostępna za złotówki. Ten towar nie wymagał wsadu dewizowego więc uzysk walutowy dla państwa był spory. Tak więc każda zmiana ceny wódki powodowała wahania czarnorynkowego kursu dolara. Dodatkowo od czasu do czasu państwo dokonywało wręcz zakupów waluty na czarnym rynku przez podstawionych agentów, co miało miejsce kilkakrotnie w okresie, kiedy bilans handlowy był bardzo napięty. Ta paranoiczna sytuacja zniknęła dopiero w wyniku wprowadzenia w życie pakietu reform zwanego planem Balcerowicza. Wtedy to uwolniono ceny większości towarów i usług, urealniono kurs złotego i wprowadzono jego ograniczoną wymienialność. Wprawdzie ograniczenia dewizowe nadal obowiązywały i całkowicie zniesiono je znacznie później, ale w praktyce przestały mieć większe znaczenie dla przeciętnego obywatela.

Od 1973 rozpoczęto proces modernizacji znaków pieniężnych pozostających w obiegu. Wprowadzono do obiegu nowe wzory monet i banknotów, ale operacja ta miała techniczny charakter. Stare i nowe banknoty obiegały przez wiele lat równolegle i zostały ostatecznie wycofane w 1980 roku. Nowa seria banknotów była utrzymana w jednolitej szacie graficznej i wszystkie miały jednakowy rozmiar co było nietypowe dla europejskich walut (wtedy tylko na Węgrzech banknoty do 100 forintów miały jednakowe wymiary).

Banknot 2000 złotych 1982 w obiegu od 1977 do 1997

Początkowo seria obiegowa obejmowała odcinki od 50 do 1000 złotych. te na stronie głównej miały u góry napis Narodowy Bank Polski. W 1977 roku wraz z powoli rozkręcającą się inflacją wypuszczono banknot o nominale 2000 złotych. Ten już ma napis Polska Rzeczpospolita Ludowa. Czyżby NBP się schowało ze wstydu ? Wtedy nie był to niezależny bank centralny, ale rządowa agenda emitująca pieniądze i podporządkowana całkowicie realizacji bieżących celów gospodarczych, zatem to faktycznie Polska Rzeczpospolita Ludowa odpowiadała za stan waluty, a nie Narodowy Bank Polski.

W 1982 doszło 5000 oraz 10 i 20 (z powodu braku miedzioniklu na bicie kolejnych partii bilonu). W miarę postępującej inflacji dodawano kolejne nominały, w tym wyjątkowo tandetnie wykonane 200.000 złotych, które przygotowano chyba “na kolanie” – masowo fałszowano te banknoty i szybko zostały wycofane z obiegu.

Banknot 200.000 złotych 1989 w obiegu od 1989 do 1991

Ostatnim banknotem z tej serii był banknot o nominale 2.000.000 złotych:

Banknot 2.000.000 złotych 1992 w obiegu do 1997

Emisje wydane po przywróceniu historycznej nazwy państwa polskiego mają już napis Rzeczpospolita Polska – NBP dalej się ukrywa na odwrotnej stronie. Banknoty te pozostały w obiegu dwa lata po denominacji. Zostały wycofane z dniem 1 stycznia 1997, a ostateczny termin wymiany upłynął 31 grudnia 2010.

Czytaj dalej >>>>>

← Papiery